Wesele
od nowa
Tekst + aktorzy + scenografia + reżyseria = sukces. Takim matematycznym wyrażeniem można opisać zdarzenie mające swoją premierę 22 września we wsi Dąbrowa Dolna koło Bodzentyna. Tłumacząc to na zrozumiały dla wszystkich język – chodzi o spektakl na motywach „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego przygotowany przez Kieleckie Studio Teatralno – Muzyczne „Jazz – Club” wspólnie ze Stowarzyszeniem na Rzecz Odnowy Wsi „Odnowica” z Dąbrowy Dolnej. Tekst „Wesele” autorstwa „człowieka renesansu”, wszechstronnie wykształconego St. Wyspiańskiego nie potrzebuje żadnej rekomendacji. Tekst tego dramatu doskonale się sam obroni. Ba, po tylu latach okazuje się, że wciąż nie traci na aktualności. Ciekawie przedstawiony starszym osobom przypomni czasy młodości i lekcje języka polskiego, a tych młodszych utwierdzi w przekonaniu, że po książkę należy sięgnąć i ją przeczytać. Aktorzy W skrócie należałoby napisać, że połączenie zawodowców, adeptów tej trudnej profesji i naturszczyków dało mieszankę wybuchową. I to wyłącznie w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Poprzedzone to było zapewne ciężką, wręcz morderczą pracą, ale osiągnięty efekt przerósł najśmielsze oczekiwania wszystkich w spektakl zaangażowanych. Scenografia Okazuje się, że wszędzie można dobrą sztukę przedstawić. I nie musi to być scena z ogromną, amfiteatralnie położoną widownią. Wszystko zależy od pomysłu i ogromnej wyobraźni. Tego chyba Arturowi Anyżowi nie zabrakło. Skutkiem czego wiejska stodoła, z drewnianym stołem, wiekowymi ławami i taboretami, jakąś szafą i innymi sprzętami, z delikatnym oświetleniem, właściwie wykorzystana doskonale grę aktorów dopełniały. Reżyseria Nie był to debiut Doroty Anyż w tej roli. Kilka miesięcy temu wcześniej reżyserowała „Mgłę” według prozy Jerzego Krzysztonia. Już wtedy udowodniła, że jest sprawnym reżyserem, mającym śmiałe i przemyślane wizje utworów branych na warsztat. Potrafi przekonywać aktorów do swojego oglądu świata, więc efekt wspólnej pracy jest przewidywalny. „Wesele” grane na scenie – klepisku wspomnianej wcześniej stodoły, na niecałych 10m2 powierzchni jest nie lada sztuką. I to się udało, czego dowodem był gorący aplauz widowni na zakończenie sztuki. Sukces Nie muszę chyba przekonywać, że dramat Wyspiańskiego w tak nowatorski, ale zarazem sprawny i strawny sposób podany, musiał odnieść sukces. Wspomniane przeze mnie elementy na ten efekt końcowy się złożyły. Nic nie napisałem wcześniej o oprawie muzycznej, więc w tym akapicie chcę to uchybienie naprawić. Krzysztof Wrona z charakterystycznymi dla siebie wokalizami i akompaniamentem akordeonu, Radosław Nowakowski ze swoimi bębnami, chórek i wykorzystana muzyka mechaniczna w sposób naturalny spektakl uzupełniała. Ba, podkreślała jego nastrój. Reasumując – „Wesele” od nowa odniosło sukces. Na koniec warto wspomnieć, że nie byłoby tego projektu gdyby nie przychylność wielu osób zaczynając od Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego (bo ze środków tego ministerstwa projekt sfinansowano), Marszałka Województwa Świętokrzyskiego, burmistrza Bodzentyna (na spektaklu był i nawet co niektórym fotki robił) na sponsorach w postaci Piekarni „Pod Telegrafem”, firmie „Kamiński i Wspólnicy” (dzięki tym dwóm ostatnim stoły uginały się od wszelakiego jadła), mieszkańców wsi Dąbrowa Dolna (za pyszne ciasto, ogóry kwaszone i inne smakowitości) kończąc. Aha, „spiritus movens” tego przedsięwzięcia była Krystyna Nowakowska. Zbigniew Piotr Kotarba Jest takie miejsce - zupełnie zwykłe na pierwszy rzut oka. Ale po wnikliwszym poznaniu okazuje się, że to miejsce jest magiczne. Musi być magiczne. Nie ma innego wyjścia. Bo jeśli nie, to czemu przebywanie tam daje poczucie bycia w innym świecie? Całkiem innym, radośniejszym i jaśniejszym od świata codziennego. Jakby jakieś anioły uparły się, żeby tam stworzyć sobie małą enklawę na weekendowe wyjazdy. I znalazły ludzi, którzy pomogli im to zrobić. Gdzie to miejsce? Dąbrowa Dolna koło Bodzentyna. Wioska zwykła, jakich wiele w okolicy. Nawet nazwa niezbyt oryginalna. To nie jedyna Dąbrowa, którą można znaleźć na mapie, nawet na mapie województwa świętokrzyskiego. Wioska ciągnie się wzdłuż pasma Gór Świętokrzyskich. Położona trochę na uboczu – idealne miejsce do szukania niezwykłości. Żyją w niej ludzie tacy sami jak wszędzie. Dokładniej to prawie tacy sami. Bo są tam też ci, którzy urodzili się gdzie indziej, a to miejsce wybrali sobie do mieszkania. I założyli Stowarzyszenie na Rzecz Odnowy Wsi „Odnowica”. Jest też tam piękna zabytkowa leśniczówka z początku XX wieku. Drewniana, piętrowa, z podwórzem i budynkami gospodarczymi. „Zasiedlili” ją Odnowiczanie. Od kilku lat odwiedzam leśniczówkę. To dla mnie wielkie święto, jak łyk powietrza podczas nieustannego nurkowania pod wodą. I od tych kilku lat zdarzają się tam rzeczy niezwykłe. Zawsze jadę tam z pewnością, że nie będę tego żałował. Tym razem wybrałem się na wesele. Właściwie „Wesele”. A zupełnie właściwie „Wesele od nowa” według Wyspiańskiego. Przygotowane przez grupę prowadzoną przez Dorotę Anyż w skład której weszli: aktorzy Teatru Lalki i Aktora „Kubuś”, młodzież ze Studia Teatralno-Muzycznego Jazz Club , a także mieszkańcy Dąbrowy. No i muzycy, plastycy i artyści, czyli Odnowiczanie. Skoro Odnowica to i „Wesele” musi być „od nowa”. Czego można się spodziewać po kolejnej realizacji tekstu sprzed stu lat, doskonale opisującego swoje czasy? Całkiem niedawno gdzieś czytałem o próbie – ponoć udanej - pokazania „Wesela” Wyspiańskiego, w której zawiódł jeden element. Publiczność. Wszystko było świetnie, jak przed stu laty, tylko niestety publiczność już była inna, już nie do końca żyjąca tymi sprawami. Niby znane przywary, niby znane problemy, a jednak jakieś odległe. „Wesele” to dla niektórych już tylko mit. Ale czy na pewno? Czy przypadkiem tekst nie jest jednak ponadczasowy? Gdyby tylko zamienić symbole na bardziej współczesne... Dlatego bardzo byłem ciekaw tego, co zobaczę w Dąbrowie. A w Dąbrowie… Takiego tłumu to tam jeszcze nie widziałem. Kolejka samochodów ciągnęła się długo wzdłuż drogi… Stodoła, zamieniona na salę teatralną pękała w szwach. Krzesełek było o wiele mniej niż publiczności. Na szczęście miejsca były nienumerowane więc weszli wszyscy zainteresowani. Zarówno miejscowi, jak i „miastowe ludzie”. Jak u Wyspiańskiego… A co zastaliśmy wewnątrz? Naturalna scenografia - w końcu to wiejska stodoła. Dostawiony stół, przy nim biesiadnicy. Z nowoczesności tylko reflektory i nagłośnienie. Wchodzącą publiczność witały snujące się w sennym tańcu pary weselne i niepokojący dźwięk bębna zapowiadający jakąś straszną tajemnicę, o której wkrótce mieliśmy się dowiedzieć. Gdy wszyscy chętni zajęli miejsce na widowni weselny klimat opanował scenę. Weszli grajkowie ludowi, były swary i przekomarzania już podpitych uczestników wesela. Były ludowe oczepiny, piski, radość, muzyka, taniec, śpiewy i zetknięcie się kultur – ludowej z miastową. Stuletnie „Wesele” zabrzmiało prawdziwie, swojsko. Nie brakło sztandarowych fragmentów dramatu: „Co tam Panie w polityce” i „Trza być w butach na weselu”. Weselne tany z szafy obserwował nieco „wyleniały” Stańczyk w podkoszulce z polskim orłem w koronie. Pojawiały się postaci, dyskutowały i odchodziły. Publiczność bawiła się razem z nimi. Tak jak mogła. „Wesele” niepostrzeżenie weszło w swą drugą fazę. Zaproszone przez Pannę Młodą zjawy wchodziły do sali weselnej z zapadającego mroku, przez ogromne wrota do stodoły: Stańczyk, Chochoł, Hetman, duch Jakuba Szeli i Wernyhora ze swoją przepowiednią i ze złotym rogiem. Magię chwili potęgował ciekawy zabieg. Dziwne postaci stały prawie nieruchomo na scenie. Ich głos dobiegał z głośników, atakując i przerażając widzów. Zaprawione muzyką i naturalną scenografią widowisko oczarowało mnie swoją siłą. I przyszedł moment ze złotym rogiem. A raczej jego brakiem. I znowu sennie tańczące postaci i Janek „jeno ze sznurem”. I Chochoł na koniec… Spektakl był pełny. Doskonale skomponowany i dobrze zagrany. Płynął bez zbędnych dłużyzn. Dużą rolę grało miejsce wystawienia. Rzeczywistość dramatu sprzed stu lat idealnie odzwierciedlała widownia „Wesela od nowa” w Dąbrowie. Publiczność była jak goście wesela Lucjana Rydla i Jadwigi Mikołajczykówny w Bronowicach pod Krakowem. Byli i miejscowi i miastowi. Każdy element był ważny, każdy odegrał swoją rolę. I miałem poczucie, że każdy element był we właściwym czasie i miejscu. Miarą dobrego spektaklu jest dla mnie zawsze moje wewnętrzne zaangażowanie się w przedstawienie. To co można przeżyć razem z aktorami. Teatr powinien nas porywać. Zaciekawić przede wszystkim formą pokazania treści. Nie można dobrze oceniać spektaklu tylko po temacie, jaki w nim jest poruszony. Na scenie – czy to będzie scena instytucjonalna czy jakakolwiek inna – nie można tekstu po prostu wydeklamować. Trzeba pokazać swoją wizję tekstu, reżyserię, która pozwala wizję ubrać w wyraz sceniczny. „Wesele od nowa” według Wyspiańskiego może być wzorem: świetnej adaptacji, reżyserii, doskonałych pomysłów scenicznych i sprawnej, bezawaryjnej realizacji. Brawa należą się wszystkim twórcom i organizatorom tego wieczoru. Wieczór 22 września w Dąbrowie Dolnej był prawdziwym WYDARZENIEM, o którym warto mówić i to naprawdę głośno. Połączony wysiłek ludzi zawodowo zajmujących się teatrem i ludzi, którzy to robią z zamiłowania do teatru, oraz zupełnych amatorów dał wybuchową mieszankę. Chciałbym zobaczyć jak wszyscy, którzy na premiery w teatrze instytucjonalnym stroją się w najlepsze ciuchy, jadą na wieś, aby obejrzeć „Wesele od nowa”. I jak na koniec, po spektaklu, razem ze wszystkimi tańczą przy ludowej muzyce i zajadają chleb ze smalcem. Szkoda, że wśród wielu osób zainteresowanych teatrem, które przyjechały do Dąbrowy nie znaleźli się wszyscy twórcy teatru w naszym mieście. „Wesele” każdy z nas czytał w szkole. Niezależnie od tego, kto ile pamięta, treść nie może zaskoczyć. Zaskoczyć może samo widowisko. W Dąbrowie zaskakuje bardzo pozytywnie. Tak dobre i pomysłowe spektakle ogląda się rzadko. Szczególnie w naszym mieście i okolicach. W ciągu ostatnich lat widziałem ich naprawdę tylko kilka. A dwa z nich miałem przyjemność przeżyć dzięki Odnowicy. Była to „Missa Pagana” z wędrówką po okolicach Dąbrowy i „Wesele od nowa”. To chyba kolejny dowód na całkowitą niezwykłość tego miejsca i ludzi, którzy tam żyją. Marek Kozłowski |